Zasłużeni nauczyciele

Z historia szkoły w Stawie nierozerwalnie związane są losy ludzi, którzy poprzez swoja pracę dążyli do jej rozwoju i przyczyniali się do podniesienia jej świetności.  

Na szczególną uwagę zasługuje pierwszy kierownik szkoły w Stawie p. Paweł Walczak, ponieważ poniósł tragiczny los ofiar Katynia.  

Paweł Walczak urodził się 31 grudnia 1895 roku w Bełżycach. Jego rodzicami byli Michał Walczak i Józefa z Toruniów. Ukończył szkołę powszechną w 1913 r. a następnie rozpoczął edukację w Seminarium Nauczycielskim w Siennicy. W czasie I wojny światowej zamieszkał i pracował w Charkowie. Na Lubelszczyznę powrócił pod koniec wojny. W Lublinie rozpoczął naukę w prywatnym koedukacyjnym seminarium, którą ukończył w czerwcu 1920 r. Podczas wojny polsko-bolszewickiej doszedł do stopnia kaprala. W grudniu tegoż roku przeniesiono go do rezerwy.            

Pierwszą pracę jako nauczyciel podjął w Szkole Podstawowej w Kiełczowicach Dolnych, gdzie spędził trzy lata. Ślub z Heleną Fleytuch zawarł 1 lipca 1923 r. Żona również była z zawodu nauczycielką. Zaraz po ślubie małżonkowie przenieśli się do Czułczyc w ówczesnej Gminie Staw, gdzie Walczak został kierownikiem szkoły,  a jego żona podjęła pracę jako nauczycielka. Poświęcili się pracy z dziećmi oraz aktywności życia społecznego wśród ludności wiejskiej. Organizowali przedstawienia ze szkolną grupą teatralną, wycieczki dla młodzieży. Walczak był również opiekunem ,,Strzelca” oraz organizował zawody strzeleckie dla młodzieży. W Czułczycach Walczakowie  pracowali do 1935 r. Wtedy to radni Gminy Staw postanowili zbudować w swojej miejscowości gminną szkołę, a na jej kierownika wybrano Pawła Walczaka, który żywo angażował się w jej budowę. Nowa szkoła została uroczyście poświęcona 21 czerwca 1936 r.             

We wrześniu 1939 r. podporucznik Paweł Walczak dostał powołanie do wojska. Stopień podporucznika rezerwy otrzymał 1 września 1931 r.  Dnia 17 września wojska radzieckie przekroczyły wschodnią granicę Polski. Szacuje się, że ujęto do niewoli ok. 18 tysięcy oficerów, wśród nich był podporucznik Walczak.
           
Ostatnia wzmianka o jego losie widnieje w liście Jana Szymona Komendeckiego do żony, napisanego 21 listopada 1939 r. z obozu w Kozielsku. Podporucznik Paweł Walczak zginął między kwietniem a majem 1940 r. w Katyniu. Był jednym z ok. 21 tys. polskich więźniów i jeńców zmordowanych przez NKWD. Jego zwłoki zostały ekshumowane na wiosnę 1943 r. w czasie prac niemieckiej komisji. Dnia 10 listopada 2007 r. podporucznika Walczaka awansowano pośmiertnie na stopień porucznika.            

Helena Walczakowa zmarła w osamotnieniu w Lublinie w roku 1968. Prawdopodobnie nie znała prawdy o śmierci męża. 

Materiały źródłowe: Tradycje kampanii wrześniowej 1939  roku na terenie Gminy Sawin, pod redakcją
Mirosława Marka Dederko


Niezwykłą postacią była pracująca w Szkole w Stawie w latach 1936 – 1939 p. Apolonia Józiuk . Dzięki niej mamy w chwili obecnej w szkole rzecz bezcenną – a mianowicie sztandar szkoły. Ta młodziutka, ale niezwykle bohaterska kobieta przechowała go przez całą wojnę nie dbając o to, że jest to bardzo niebezpieczne i że naraża życie nie tylko swoje, ale również swoich najbliższych. Najpełniej wydarzenia te oddadzą wspomnienia spisane własnoręcznie przez panią Apolonię w kronice szkolnej.

Wspomnienia 
Apolonii Józiuk – nauczycielki w latach 1936 – 1939


„Za ideałów ołtarz mój

za wszystko dobro pójdę w bój.

Pójdę w daleki świat
gdzie ludzi nie gnębi wróg wśród chat.

Oświaty wezmę przejasną nić

aby ją w Polsce rozsnuć i zwić.”
           

Z takim hasłem pełne zapału ja i moja koleżanka Janina Nowakowska zgłosiłyśmy się na praktykę nauczania skierowane przez pana inspektora Lachcika do szkoły w Stawie kierowanej przez Państwa Walczaków. Był rok 1935. Szkoła ta mieściła się obok młyna w 2 klasach i jedna klasa w ówczesnym areszcie.


W roku 1936 zdałyśmy maturę. Ale pracy dla nas nie było i zawsze bardzo uprzejmie nas żegnano: dla waszego rocznika brak miejsc – szykujemy się do wojny. Ale ja miałam szczęście, że mieszkałam w Stawie i Państwo Walczakowie po prostu wzięli mnie pod opiekę. Pan Walczak powierzył mi w zespole „Młodocianych” opiekę nad starszą młodzieżą. Powtarzanie matematyki, dyktanda, czytanie książek, wypracowania, organizowanie bieżących akademii. Więc po nocach starałam się opracowywać chóralne wiersze M. Konopnickiej np.  „Chodziły tu Niemce: sprzedaj chłopie rolę będziesz miał czerwieńce…” itd. Podczas inscenizacji „Orlęta” Pan Wójt wzruszył się bardzo, wstał i powiedział: „ja walczyłem o Lwów”. Wiązałam różne piosenki aby tworzyły logiczną całość od marzeń dziewczęcych do wesela a kończące słowami: „czemuś mię matuleńko za mąż wydała kiedy ja się w gospodarstwie nie rozpoznała”. Panie z grona później mi wyrzuty robiły, że po tej sztuce już wesel w Stawie nie będzie.


O ile sobie przypominam to panną młodą była Cesia Kleszcz wtedy jeszcze Żukowska. Prócz tych różnych inscenizacji uczyliśmy jeszcze najstarszych z grona dobrego czytania książek. Przyjeżdżali egzaminatorzy z Lublina. Prócz Cesi była Kazia Małyga, Wacek Małyga – jeszcze kawaler.


A poza tym uczyłam tańca. Nie było żadnego instrumentu tylko uczono się przy moim śpiewie. Na skutek ochrypłam przez dwa miesiące. Byłyśmy pod patronatem wojska. Gdy na występ przyjeżdżali z koszar wtedy wychodziło nam świetnie.


Zawsze po miesiącu pracy Pan Walczak rozliczał się ze mną. Ile godzin miałam zgodnie z taryfą 1 zł od lekcji wypłacał mi za pokwitowaniem. Zawsze gdy spotykałam się z koleżankami mówiły: widzisz jak nas wykorzystują, my nie dostajemy ani grosza a tobie gmina wypłaca. Po kilku takich wypowiedziach zastanowiłam się i zwróciłam się do znajomych panów z gminy z jakich funduszy oni mi płacą. Nic podobnego – powiedzieli – żadnych funduszy nie mamy i nie płacimy. Pierwszego, kiedy P. Kierownik powiedział, że rozliczymy się orzekłam, że pieniędzy nie przyjmę bo wiem kto mi płaci. Początkowo oburzył się, następnie powiedział: zrobi pani krzywdę młodzieży i mojej żonie bo ona powinna to robić. Jest pani świeżo po maturze ma świeży repertuar, jest pani młoda może podskoczyć, zatańczyć. Ale jeśli pani odmawia nie możemy korzystać z pani pracy, z której jesteśmy bardzo zadowoleni. Mamy po dwadzieścia lat pracy, dobre zarobki a pani jest bez pracy. To byłoby z krzywdą dla pani i szkoły. Moja żona do młodzieży już nie wyjdzie. Ona już jedną wojnę przeżyła i nie jest w stanie do takiej pracy. Był to koniec 1936 roku.


Później uczyłam jeszcze religii i różnych innych przedmiotów zgodnie z planem w różnych klasach.


Było nas czworo. Państwo Walczakowie, Pani Porębska i ja. Pan Porębski pracował  w gminie Staw. Mieli dwoje dzieci 2 i 4 lata.

Pracowałam jeszcze z młodzieżą. Pokochałam bardzo te pracę, zżyłam się z młodzieżą i tak było do 1939 roku. Pan Walczak był płatnikiem.           

1-go września 1939 roku wszyscy przyszli do Państwa Walczaków po pobory i nagle zrobiła się cisza i usłyszeliśmy głos z radia: „od dzisiaj od 5 rano Niemcy wypowiedzieli nam wojnę, wróg przekroczył granicę i nikt od dzisiaj nie będzie bezpieczny i nigdzie nie ma schronienia”. Zaczął się płacz a pani Medyńska nauczycielka z Paryps, która przekroczyła po wyzwoleniu granicę do Polski aby pracować w Polsce a mieszkała poprzednio w Odessie powiedziała: „to ja przyjechałam do Polski, mój syn zaczął budować ojczyznę a on znowu będzie walczył?” A syn był właśnie w szkole Podchorążych.


Zaczął się pobór do wojska. Za kilka dni Pan Walczak został zmobilizowany. Pani Walczakowa rozpaczała. Poszłyśmy go pożegnać… inni byli już w samochodzie… odjechał… Pani Walczakowa poszła do domu. Na drugi dzień przyszła do mnie i moich sióstr i zdumienie nasze było wielkie bo przyszła już inna – była siwa… A w nocy Pan Walczak wrócił do domu i wstąpił do nas i dał mi 50 zł. Powiedział, że to wyrównanie z ostatniego rozliczenia. Kazał mi kupić mąkę i cukier. Potraktowałam to jako dług i zapytałam co mam zrobić jeśli się nie spotkamy? Odrzekł: to wystarczy mi  Zdrowaś Mario i zaopiekuje się Pani żoną.


Pani Walczakowa przychodziła do nas cierpiąca i zbolała. Przyniosła do nas do przechowania sztandar szkoły i część książek takich, za które wtedy można było odpowiadać. Sztandar najpierw owinęłyśmy w papier pergamin i płótno i włożyłyśmy do pudełka blaszanego posmarowanego tłuszczem i postawiłyśmy w pokoju.


Została wezwana do gminy. Niemiec, który tam urzędował kazał mi iść do Krobonoszy i uczyć dzieci. Chodziłam więc po borowinie a było już bardzo zimno. Uczniami były głównie dzieci niemieckich kolonistów. Czego mam uczyć pytałam. Wszystko jedno odpowiedziano mi – dzieci muszą się uczyć. Chodziłam do Krobonoszy do wiosny. Do dziś nie zapłacono mi za tę pracę. Niemców kolonistów władze wywiozły do ojczyzny. Był rok 1940. Niemcy dali mi nakaz pracy na poczcie w Stawie, gdyż znałam język niemiecki.


Pewnego dnia zajechał samochód i wyprowadzili z gminy pana Porębskiego. Nie zapomnę tego widoku jak schodził ze schodów jego spodnie jakby poruszał wiatr… co on musiał przeżywać? Razem z nim wzięli również sekretarza gminy pana Kistra. Po kilku dniach kazano przywieźć żonie pana Kistra trumnę i oddano jej ubranie męża. Marynarka na podszewce była cała w zakrzepach krwi. W krótkim czasie przyszedł także telegram z Oświęcimia, który przyjmowałam: „Porębski zmarł”. Wkrótce obie wdowy wyjechały ze Stawu.


Ciągle przyjmowałam telegramy z Oświęcimia – nie zawsze znałam te osoby.


Pewnego razu była sesja w gminie. Przyszedł do nas jakiś młody mężczyzna, zapytał co tu słychać. „Panie mnie nie znacie, ale ja was znam”. Pokręcił się po mieszkaniu, wszedł do pokoju nie pytając i poszedł do gminy na sesję. My ciekawe dlaczego wchodził do pokoju zajrzałyśmy pod poduszkę i przeraziłyśmy się gdyż przybysz zostawił tam broń. Gdy sesja skończyła się przybysz wrócił do nas i zapytał czy nie chciałabym go odprowadzić. Zajrzał do pokoju i wyszliśmy. Poszliśmy drogą w stronę lasu. Usłyszeliśmy śpiew. Drogą jechała furmanka pełna Niemców, byli już blisko. Mężczyzna zbladł i ja przeraziłam się. On miał przecież broń. Ale on chwycił mnie w ramiona… furmanka dojechała do nas. Niemcy zaczęli się śmiać i minęli nas. Mężczyzna puścił mnie i był blady, nie mógł mówić. Za chwilę ochrypłym głosem powiedział: dziękuję, proszę wracać do domu i odszedł. Następnym razem nie proponowano nam odprowadzenia a my nie pytałyśmy kto to i dokąd idzie. Czekało nas to samo… Śmierć lub tortura.
           

Sztandar postanowiłyśmy zakopać w komórce. Tymczasem pewien polski policjant przyszedł i powiedział, że Niemcy szukają broni policjanta, który mieszkał w naszym domu. Mają zamiar kopać. Natychmiast z siostrą wykopałyśmy sztandar. Jakiś czas trzymałyśmy go w domu. Następnie przekazałyśmy sztandar szwagrowi i jego kuzynowi, którzy mieszkali koło młyna więc mogli łatwo sztandar przechować. W 1944 roku odchodząc z wojskiem przekazali sztandar pani Bujnikowej, która po wyzwoleniu oddała go panu Kornelukowi.


Pewnego dnia a był to dzień targowy byłam w Chełmie i nagle na targowicę zajechały samochody i z samochodów wyprowadzili Polaków. Mieli usta zakneblowane. Ja i moja mama patrzyłyśmy przerażone, był to okropny widok. Poprowadzili ich pod mur cmentarny i wszystkich rozstrzelali. Było między nimi dużo nauczycieli jak: Henryk Gajewski z dwoma synami. Razem było 36 Polaków. Żonę Henryka wkrótce zabili w Borku.


Wojnę przeżyłam w Stawie. Po wyzwoleniu oddałam książki, które dała mi na przechowanie Pani Walczakowa.

Wyszłam za mąż. Mam dwoje dzieci. Na poczcie pracowałam 13 lat. Po odchowaniu dzieci podjęłam pracę w banku PKO. Teraz jestem na emeryturze. Mam 84 lata, ale zawsze wracam pamięcią do szkoły w Stawie mojej pierwszej placówki. Zawsze w życiu kierowałam się dewizą Jadwigi Młodowskiej mojej dyrektorki seminarium nauczycielskiego, które ukończyłam: „Idź i czyń”. Uczyła nas, że bez względu na to gdzie nauczyciel znajdzie się ma walczyć o swój sztandar.

Mirosław Sabarański to zasłużony nauczyciel Szkoły Podstawowej w Stawie w l. 1982 – 1991. To człowiek, dla którego nie istniały rzeczy niemożliwe do zrealizowania, oddany nauczyciel wychowania fizycznego i zajęć technicznych, „wizjoner” tamtych czasów, który nie wyobrażał sobie szkoły bez zaplecza sportowego. To z jego inicjatywy w czynie społecznym przy pomocy rodziców została zbudowana piękna „zielona sala” oraz mini stadion sportowy z boiskami do piłki ręcznej, nożnej, siatkowej, skocznią i bieżnią.

Na kartach kroniki szkolnej pod rokiem 1985/1986 ówczesna dyrektor szkoły p. Maria Kobak zapisała: Jest to zasługa nauczyciela wychowania fizycznego p. Mirosława Sabarańskiego, który organizował te prace, kierował nimi, mobilizował środowisko i pracował sam wraz z uczniami.

Podczas gdy „Orliki” zaczęły powstawać dopiero od 2008 r. to szkoła w Stawie już w l. 80 mogła się poszczycić pięknym obiektem sportowym rozwijającym sprawność fizyczną uczniów.

Pan M. Sabarański to dusza szkoły, organizator niezapomnianych wycieczek, uroczystości szkolnych oraz wydarzeń sportowych.

Poczynania p. Mirosława zostały dostrzeżone i odbiły się echem w szerszych kręgach. Władze oświatowe i sportowe wytypowały szkołę w Stawie do centralnego szczebla konkursu „Zrobimy to sami”. Po wnikliwej ocenie Komisji Ogólnopolskiej szkoła w Stawie uplasowała się na IX miejscu w kraju rywalizując z dużymi i bogatymi szkołami. Szkoła otrzymała list gratulacyjny i nagrodę w wysokości 100 tysięcy zł, która przeznaczona została na zakup sprzętu sportowego. Pan M. Sabarański otrzymał wówczas nagrodę Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i nagrodę Kuratora Oświaty i Wychowania.

To nauczyciel przelewający swoją niezłomność w pokonywaniu przeszkód i trudności na swoich wychowanków. To m.in. dzięki niemu uczniowie odnosili w tym okresie znaczące sukcesy. W 1984 r. uczniowie naszej szkoły reprezentowali woj. chełmskie w IX Centralnych Mistrzostwach Techniczno – Obronnych, które odbyły się w Warszawie. W młodzieżowym wieloboju sprawnościowym uplasowali się na wysokim III miejscu w kraju. I znów czytamy na stronach kroniki: Jest to wydarzenie precedensowe w historii naszej szkoły i jednocześnie ogromny sukces i zasługi nauczycieli wychowania fizycznego p. Mirosława Sabarańskiego i p. Jana Białego.

W roku szkolnym 1986/87 Szkoła Podstawowa w Stawie zajmuje I miejsce w gminie a X w województwie pod względem osiągnięć sportowych. Jest to kolejny duży sukces uczniów i efekt pracy nauczycieli: p. M. Sabarańskiego i p. J. Białego.

Nazwisko p. Mirosława Sabarańskiego pojawia się wielokrotnie na kartach kroniki szkolnej jeszcze z jednego powodu a mianowicie dla podkreślenia jego ogromnego zaangażowania w pracach przy rozbudowie szkoły.

Społeczny Komitet Rozbudowy Szkoły został powołany 20.12.1984 r. a jego przewodniczącym został właśnie p. Mirosław. W 1986 r. w prasie ukazał się artykuł pt. „Staw świeci przykładem”, w którym czytamy: Skromna szkoła w Stawie dzięki społecznej inicjatywie powiększy się o pięć dodatkowych sal lekcyjnych. Społeczny komitet rozbudowy szkoły[…], jak do tej pory zgromadził w materiałach budowlanych i gotówce około dwóch milionów złotych. W artykule tym p. M. Sabarański został określony jako „dusza społeczników”.

Działalność p. Mirosława nie została niezauważona. 5 sierpnia 1987 r. został on odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi za długoletnią pracę w zawodzie nauczyciela, za pracę społeczną w rozbudowie szkoły i osiągnięcia sportowe.

Największą nagrodą dla p. Mirosława było oglądanie efektów swojej pracy. 30.09.1988 r. miała miejsce uroczystość podsumowania I etapu prac przy rozbudowie i modernizacji szkoły, w czasie której Kurator Oświaty i Wychowania p. R. Antończak wręczył dyplomy uznania p. M. Sabarańskiemu (oraz p. J. Białemu).

Do użytku oddano 3 sale lekcyjne (w sumie w posiadaniu szkoły już 9), świetlicę, pomieszczenie na bibliotekę, kuchnię, szatnie, sanitariaty, ciepłą i zimną wodę, centralne ogrzewanie. Dzięki przychylności Inspektoratu Oświaty szkoła została wyposażona w sprzęt pozwalający na urządzenie klasopracowni: polonistycznej, matematyczno – fizycznej, biologicznej, geograficzno – historycznej, dwóch klasopracowni nauczania początkowego, oddziału przedszkolnego, biblioteki, pracowni pracy techniki.

Pan Mirosław Sabarański jest częstym gościem Szkoły Podstawowej w Stawie, a my kolejne pokolenie jesteśmy dumni, że mieliśmy takiego nauczyciela i takiego wychowawcę. Pokazywał nam on, że można chcieć od życia więcej po ty by żyło się lepiej i że zawsze trzeba dążyć do realizacji wyznaczonych celów. Swoim przykładem pokazywał nam, że żadne wyzwanie nie jest za trudne bo najważniejsza jest chęć do pracy.

Leokadia Banaszek to postać bardzo ciekawa i zasługująca na uwagę. Jej lata pracy w Szkole Podstawowej w Stawie przypadają na okres powojenny, trudny, gdy w szkole nie było elektryczności, sprzętu i pomocy naukowych. To nauczycielka wyróżniająca się w szkole i w środowisku.

Pani L. Banaszek rozpoczęła pracę w Szkole Podstawowej w Stawie 01.02.1947 r. Wówczas była to szkoła 7-klasowa, o klasach łączonych, a młodzież w klasach starszych „przerośnieta” wiekiem. Kierownikiem szkoły był wtedy pan Aleksander Janczała. W skład grona pedagogicznego wchodziły: Stefania Janczała, Władysława Bernaciak i Jakub Korneluk.

Oprócz zajęć dydaktycznych do obowiązków p. Leokadii należało sprawowanie opieki nad biblioteką szkolną.

W 1948 roku warunki pracy w szkole stały się jeszcze trudniejsze, gdyż dwoje nauczycieli Stefania i Aleksander Janczałowie wyjechali na Ziemie Odzyskane w rejon Żuław, aby organizować tam szkolnictwo i naukę wśród ludności napływającej zza Bugu. Mimo, że w szkole pozostało tylko troje nauczycieli, to praca przebiegała normalnym trybem. Etat nauczycielki wynosił wówczas 36godzin tygodniowo.

Jak wynika ze wspomnień pani Banaszek w 1956 roku szkoła została zelektryfikowana. Wiązało się z tym jeszcze jedno niesamowite wydarzenie, a mianowicie z Inspektoratu Szkolnego z Chełma szkoła otrzymała pierwszy odbiornik radiowy.

W 1960 r. p. Banaszkowa, aby podnieść swoje kwalifikacje pedagogiczne zapisuje się na dwuletni Państwowy Korespondencyjny Kurs Kształcenia Bibliotek Szkolnych w Warszawie. Punkt konsultacyjny znajdował się w Lublinie przy bibliotece im. Hieronima Łopacińskiego.

Kurs ten pani Banaszkowa ukończyła w roku 1962. W tym też roku została wytypowana przez Ministerstwo Oświaty na Centralny Kurs Bibliotekarzy Szkolnych do Jarocina. Było to wówczas ogromnym wyróżnieniem.

W 1962 r. p. Leokadia otrzymuje angaż na stanowisko instruktora Ogniska Metodycznego Bibliotek Szkolnych dla miasta Chełma i powiatu. Otrzymywała za to wynagrodzenie miesięczne w wysokości 240 zł oraz 10-cio godzinną zniżkę w szkole.

W 1965 r. w porozumieniu z Wydziałem Oświaty zorganizowała sobotnio – niedzielny 80-cio godzinny Kurs I stopnia dla opiekunów bibliotek z Chełma i powiatu chełmskiego.

W 1966 r. nastąpiła reorganizacja w szkolnictwie, zostały zlikwidowane Ośrodki Metodyczne a ich funkcję przejęli wizytatorzy przedmiotowi.

Drugą pasja p. Banaszkowej było propagowanie wśród dzieci idei oszczędności. Zorganizowała ona Szkolne Koło Oszczędności – SKO, za co była często wyróżniana.

Pani Banaszek była pierwszą założycielką Spółdzielni Uczniowskiej w szkole w Stawie (1963 r.). Praca tej Spółdzielni polegała na zaopatrywaniu uczniów w materiały piśmiennicze i przybory szkolne.

W latach 1966 – 1967 młodzi Spółdzielcy ze Stawu brali udział w Kursie Spółdzielczym Uczniów dla miasta i powiatu, w wyniku czego zdobyli nagrodę pieniężną w wysokości 1500 zł, którą ufundował GS „Krzywiczki”. Za otrzymane pieniądze zakupiono 20 par łyżew i w ten sposób powstała w szkole wypożyczalnia.

Za bardzo dobrą współpracę w Spółdzielni Uczniowskiej szkół ponownie otrzymuje nagrodę w postaci maszynki elektrycznej do strzyżenia włosów. Dzięki temu możliwe było utworzenie w szkole Punktu Fryzjerskiego pozwalającego na zarobienie dodatkowych pieniędzy.            

W 1969 r. Spółdzielnia Uczniowska przy szkole w Stawie zdobywa kolejną nagrodę, a jest nią szafa sklepikowa na materiały i przybory szkolne.            

W 1970 r. p Banaszkowi z powodów osobistych (choroba i śmierć męża) rezygnuje z opieki nad Spółdzielnią Uczniowską i Szkolną Kasą Oszczędności. W 1971 r. otrzymuje roczny płatny urlop dla poratowania zdrowia.            

W dn. 01.09.1972 r. odchodzi na zasłużoną emeryturę.            

Całe 25-lecie pracy zawodowej p. Banaszek związane było również ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego. Pani Leokadia była sekretarzem „Ogniska ZNP” dwóch połączonych rejonów Staw i Busówno, była protokolantem zebrań i skarbnikiem, a jej legitymacja związkowa posiada numer 2396.            

Po przejściu na emeryturę nadal aktywnie uczestniczy w życiu związku aż do r. 1960 kiedy to ze względu na chorobę wycofuje się z działalności, ale nadal pozostaje członkiem ZNP.            

Za swoja wzorową pracę pedagogiczną i związkową pani Leokadia Banaszek została odznaczona:

1. Odznaka Zasłużonego Działacza Ruchu Spółdzielczego – 20.06.0964 r.
2. Złotym Krzyżem Zasługi – 18.09.1974 r.
3. Medalem 40-lecia Polski – 22.07.1984 r.
4. Złotą Odznaką ZNP – 10.06.1985 r.
5. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski – 13.07.1988 r.

Do zasług p. L. Banaszek należy również dołączyć pracę społeczną jako Radna w Powiatowej Radzie Narodowej w l. 1954 – 1958, oraz pracę w l. 1958 – 1962 jako Radna w Gromadzkiej Radzie Narodowej w Stawie w komisji finansów.

Tak wyczerpujące informacje dotyczące faktów z życia p. Leokadii Banaszek zawdzięczamy p. Jolancie Smarczewskiej, która w 1996 r. przeprowadziła wywiad z tą niezwykle ciekawą osobą, a następnie wszystko to zapisała w kronice szkolnej.